Muffinki czekoladowe nasz specjał :)

Jutro piątek a więc zaczynamy weekend.Pewnie jeszcze niektórzy z Was korzystają z ostatnich dni wakacji i dobrze :) My siedzimy w domu bo niestety nasze wakacje nie wypaliły ale za to mamy dla Was przepis na pyszne MUFFINKI CZEKOLADOWE które ostatnio królują u nas bardzo często.Marcel je uwielbia,zresztą nie tylko on bo mąż dostaje je do pracy i zawsze pudełeczko wraca puste :)
Nie ma co się dziwić bo naprawdę są puszyste i wilgotne.Co tu dużo gadać zróbcie i spróbujcie!Nie ma nic prostszego do wykonania jak muffinki.


POTRZEBUJEMY:
mąka-2 szklanki
cukier- 0,5 szklanki
proszek do pieczenia-2 czubate łyżeczki
kakao-2 czubate łyżki
olej- 0,5 szklanki
jedno jajo
szklanka mleka


Potrzebne nam również będą dwie miski.W jednej wymieszamy wszystkie suche składniki a w drugiej mokre i dopiero później delikatnie najlepiej drewnianą łopatką wsystko ze sobą łączymy,ale nie mieszamy zbyt długo tylko tyle aby składniki się ze sobą połączyły.GOTOWE!!
Ja wcześniej przygotowałam sobie formę którą kupiłam jakiś czas temu w Pepco i jestem bardzo zdowolona. Wyłożyłam ją zwykłymi papilotkami kupionymi w Biedronce i można już wylewać ciasto.
Nakładam po takiej porządnej łyżce ciasta a potem już przychodzi czas na sekret wilgotności muffinek.W naszych zazwyczaj znajduję się taka najtańsza czekolada używana często do smarowania chleba.Można też użyć zwykłej czekolady pokrojonej na kawałeczki.
Nasze babeczki nie kończą się na samej czekoladzie wkładamy również do środka czarną porzeczkę jeśli ktoś nie ma to dobrze też się sprawdza jakikolwiek dżem byle nie przesadzić,żeby nie wypływało podczas pieczenia.Po nałożeniu "farszu" do każdej babeczki nalewamy do pełna ciasto i wkładamy blachę do narzanego piekarnia 200stopni na ok 15 min.


Po upieczeniu i wyciągnięciu z blachy smaruje nasze babeczki rozpuszczoną czekoladą ale zwykłą polewą i bardzo często posypuje kolorową albo kakaową posypką,w zależności jaka jest w domu :)




SMACZNEGO!!!


Czytaj dalej...

Akcja żniwa czyli jak dobrze być po wszystkim :)

No to mogę oficjalnie powiedzieć,że jesteśmy po żniwach!BOŻE jak się cieszę to nie macie pojęcia,to niby tylko parę dni ale straszna nerwówka.Z mężem prawie wcale wtedy nie gadamy bo jak mamy sie kłócić to nie warto..Każdy robi swoje,ja ogrniam co trzeba za niego w domu a on jeździ po zboże.
Niestety do pola mamy bardzo daleko i za każdym razem musi ciągnąć dwie pzyczepy żeby kombajnista miał na co sypać zanim On dojedzie.Wyobraźcie sobie ile my przyczep potzebujemy bo przecież na bieżąco też się nie nadąży zwalać.Obsianego pola mamy 10 ha i podwórko całe w pzyczepach na wymianę :) Czasu 3nawet nie ma na jedzenie w domu okropny syf bo niestety nasze zboże jeszcze sypiemy na domowy strych i chcąc nie chcąc zawsze coś zleci a jaki kurz to już nie mówię,bo po prostu szkoda gadać.
Nie mamy swojego kombajnu więc jesteśmy uzależnieni od sąsiada i gdyby nie to to już dawno byli byśmy by po ale wolę tak bo w maszyny zawsze trzeba wkładać a tu zapłacisz i masz spokój.
Zaczęliśmy tydzień temu w niedziele,nie byłam zadowolona bo to miała być nasza rodzinna niedziela ale co zrobić była pogoda był wolny kombajn nie mieliśmy wyboru.Mus to mus...Jedyne co mnie cieszyło to to,że Marcel miał taką radość gdy widział "kokajn" :) No i oczywiście matka choćby miała paść ze zmęczenia to się nie dała i wzięła małego rolnika na pole aby mógł zobaczyć jak ten "kokajn" młuci zboże.Wcale się nie zdziwiłam jak mały mądrala zaczął uciekać jak tylko kombajn zawrócił w Naszą stronę.No przecież On jest tylko mądry jak widzi maszyny z daleka a jak tylko pokazują się bliżej to ucieka.Hmm... tak sobie,że to może o dobrze bo przynajmniej nie muszę się denerwować jak tatuś rusza choćby traktorem to zawsze staje gdzieś z boku i patrzy nigdy nie podejdzie blisko.
A więc w tą niedziele pracowaliśmy do 1 w nocy ale ponad połowa za nami.Potem musieliśmy czekać do piątku ze panem kombajnistą i wtedy poszło już wszystko.Ah jak się cieszyłam,że zboże za nami bo mam taką okopną alergię(ale o tym później) W sobotę niestety mąż musiał iść do pracy ale zrobiłam wszystko,żeby tylko udało nam się preswać i zwieść baloty,bo przecież co w domu to w domu im prędzej tym lepiej.Nasza niezastąpiona EKIPA dała radę choć żar z nieba lał się ogromnie..Na polu było 7 osób i wcale ne chcieli zjechać nawet na chwilę,żeby tylko zrobić jak najprędzej.Oczywiście nie obyło się bez naszej obecności tam bo co chwilę było im coś potrzebne nie wspomnę,że wody nie nadążyłam chłodzić i wozić a to obiad a to lina b ciągnik nie chciał odpalić następnym azem sznurek bo się skończył.
Dobrze,ęe dzień wcześniej odwiedziałam Biedronkę bo wody poszło 50 litrów.Kupiłam różne i nie zostało ani jednej butelki...Coś za coś..ale było warto o 19.00 już mieliśmy koniec i nawet udało się zrobić grilla w ramach podziękowania za pomoc a wszyscy bardzo chętnie usiedli i zjedli.Cieszyła się jak głupek kiedy skończyli bo na następny dzień zostały tylko duże kostki,które mąż sam zwiózł turem i teraz cieszymy się pustym polem i możliwością pomyślenia o odpoczynku.
Skończyła się nerwówka powoli wracamy do normalności a Wy zobaczcie sobie parę zdjęc Marcela z tego szalonego okresu i podzielcie się z nami jak to u Was wygląda,też macie żniwa?










Czytaj dalej...
Marcelkowa © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka